Skip Navigation
 

Proza » 2009

Zawsze za późno

 

Biegała pomiędzy drzewami. Tańczyła na palcach. Podskakiwała, delikatnie machając rękami, a dłońmi kręciła kółka. Zielona, na pół przezroczysta sukienka powiewała swobodnie w takty wystukiwane ruchami, a czarne włosy kołysały się na jej bladych ramionach. Miała nadzwyczaj duże zielone oczy, śmiesznie zadarty nos, dosyć duże spiczaste uszy i maleńkie, ale wyraźnie zarysowane usta.      

Po raz pierwszy zobaczył ją pewnego jesiennego dnia, gdy siedział nad rzeką, próbując złowić choć jedną rybę na obiad. Przebiegła tak szybko po tafli wody, że pomyślał, iż ma jakieś prz  bewidzenia. Przetarł oczy i wrócił do skupienia nad wędką. Następnego dnia sytuacja się powtórzyła. Za trzecim razem udało mu się dostrzec, że tajemnicza zjawa znika za jedną z sosen. Od tej pory siadał nad brzegiem bokiem, w taki sposób, by widzieć największe zagęszczenie drzew.        

Drobniutkie kroczki bosych stóp nie wywoływały najmniejszego szelestu trawy, więc za każdym razem zaskakiwała go swoim przybyciem. Pojawiała się o różnych porach. Codziennie przesiadywał nad rzeką od świtu do zmierzchu. Nie łowił ryb, tylko ciągle wpatrywał się w przestrzeń między sosnami, próbując uchwycić moment jej przyjścia. Nigdy mu się to nie udało.  

Oczarowała go jej tajemniczość i nieuchwytność. Jednak im dłużej to trwało, tym silniej uczucie to przeradzało się w nieodpartą chęć poznania jej, dotknięcia, zatrzymania choć na chwilę. Gdy tylko ją dostrzegł, wołał:

- Jak masz na imię?

Po kilku dniach nawoływań, piskliwym - roznoszącym się echem - głosem, odpowiedziała:

- Nessime.

Powtarzał w myślach, a potem na głos. Brzmiało tak pięknie i melodyjnie, jakby wiatr wygrywał je na strunach czarodziejskiej harfy.    

Kiedy nie mógł doczekać się jej przybycia, Nessime roznosiło się jego głosem po całym lesie. Nigdy jednak nie przyszła na zawołanie. Pojawiała się, kiedy chciała. Lubiła go zaskakiwać i patrzeć na blask, który wtedy rozświetlał jego oczy.

Z czasem podchodziła coraz bliżej i odważyła się z nim rozmawiać. Ani razu nie przekroczyła odległości dwóch drzew między nimi, ale był to dystans, który pozwalał im słyszeć się dobrze nawzajem. Rozmawiali o swoich światach. Ona nie mogła zrozumieć techniki, samochodów i większości okoliczności towarzyszących zwykłym ludziom. On z kolei zafascynowany był pięknem jej życia, o którym ona tak cudownie opowiadała. Od zawsze kochał las, a teraz pokochał go jeszcze bardziej.

Rozmawiali także na inne tematy, ale najbardziej lubili rozważania odnośnie uczuć. Jak czuje serce, dlaczego czuje tak, a nie inaczej, dlaczego płaczemy i ze smutku i ze szczęścia, dlaczego śmiejemy się na tyle różnych sposobów, czy każdy potrafi tęsknić tak bardzo, iż wydaje mu się, że przestał oddychać i czy zawsze ktoś czeka tak, jakby miało być to pierwsze spotkanie. Pytania nigdy się nie kończyły, a ich treść stawała się coraz głębsza i odważniejsza.

Pewnego razu, odpowiadając na jedno z pytań, ruszył ku niej, wyciągając rękę, by dotknąć jej ramienia. Lecz kiedy był w połowie drogi, przestraszona cofnęła się drzewo dalej. - Nie wolno Ci podchodzić za blisko. Nie wolno Ci mnie dotykać. Nie wolno rysować, ani w żaden inny sposób utrwalać mojego istnienia. Mój obraz może istnieć tylko w Twojej pamięci. Ludzie zazwyczaj nie wierzą w elfy, ale gdyby ktoś udowodnił nasze istnienie, już nigdy nie daliby nam spokoju. Elfy nie mogą też zostać dotknięte przez człowieka, bo wtedy zgaśnie ich wewnętrzne światło i stracą radość życia. Jeśli kiedykolwiek zrobisz coś wbrew tym zasadom, odejdę na zawsze i nigdy więcej się nie spotkamy.

Zastanowiły go te słowa. Z żalem wrócił w poprzednie miejsce. Kontynuowali rozmowę, jakby nic się nie stało.

Jednak to, co usłyszał nie dawało mu spokoju. Nie mógł uwierzyć, iż Nessime mogłaby stracić swój blask, ale z drugiej strony chciał ufać, że nigdy by go nie okłamała. Nie wracali więcej do tematu, a on szanował reguły, które mu narzuciła, choć w głowie, mimo wszelkich starań, kołatały mu się różne myśli. Nie potrafił pogodzić się z faktem, iż nigdy nie miałby dotknąć swojej ukochanej elficy i poczuć prawdziwie jej istnienia.    

Minęło kilka miesięcy, zanim zdecydował się znów spróbować. Nie było to zamierzone, niczego nie planował, ale pewnego dnia po prostu nie mógł znieść niepewności i pokusy, która już dawno stała się silniejsza od niego.

Kiedy zboczyli znowu na temat uczuć, poczuł nagle, że to jest ten moment i pewnym, szybkim krokiem ruszył w jej stronę. Spostrzegła jego zamiary, ale nie zdążyła uciec. Błyskawicznie złapał jej rękę w silny uścisk. Już zaczął mówić:

- Widzisz, nic się nie sta…

Nagle wokół niej pojawiła się chmura gorącego, żółtego dymu. Odskoczył. Po chwili dym zniknął i wyłoniła się postać zupełnie niepodobna do tej, która stała tam jeszcze przed chwilą. Była szara, jakby pól przezroczysta, matowa, a wyraz jej twarzy był tak smutny, że przykro było na nią patrzeć. Udało mu się dostrzec jedną maleńką łzę zawieszoną na rzęsach prawego oka. Przerażony wyszeptał:

- Nessime…

W tej chwili przemknęła po tafli wody i zniknęła w gąszczu drzew. Został po niej lekki podmuch wiatru i echo roznoszące się jej głosem w takt słów: "Nie uwierzyłeś…". Dopiero wtedy dotarło do niego co się stało. Zaczął ją wołać, przepraszać i prosić, żeby wróciła. Jednak nie zobaczył jej już ani tego dnia, ani nigdy później.       

Nie uwierzył w jej ostrzeżenia. Nie docenił, że była dla niego najbliżej, jak tylko mogła być. Chciał więcej i więcej. Po jej stracie zrozumiał, ale było za późno. Zniszczył nie tylko to, co było między nimi, lecz także piękno elficy, jej blask i radość życia. Zniszczył to, co było dla niego najcenniejsze.  

Jeszcze przez wiele lat codziennie przychodził nad rzekę z nadzieją, że ona kiedyś wróci i godzinami szeptem powtarzał:

- Nessime, moja mała Nessime... 

Czasami tylko miał wrażenie, że jakiś blady cień przenikał pomiędzy drzewami.   

 
 
« powrót|drukuj