Skip Navigation
 

Proza » 2004

Przywilej

         

         Biegł. Nie mógł doczekać się, kiedy ją zobaczy, mimo że zaledwie przed chwilą rozmawiali przez telefon. Trwało to jednak zbyt krótko, aby nacieszyć się jej głosem. By jej powiedzieć. By podziękować.

Chłodny wiatr potargał mu włosy, które teraz znajdowały się w całkowitym nieładzie. Opadały na różne strony, a miejscami sterczały na boki. Właśnie taką fryzurę u niego lubiła. Wyglądał wtedy trochę dziecinnie, śmiesznie. Po prostu uroczo.

Szybkim krokiem wszedł do pokoju. Trzymał coś w dłoniach. Otulał delikatnie palcami, jak gdyby to było coś cennego. Jakby się bał, żeby nie zrobić temu krzywdy. Usiadł na łóżku. Na brzegu. Tuż obok niej i wyszeptał:

- Zamknij oczy.

Uśmiechnęła się lekko i posłusznie wykonała polecenie. I nagle poczuła. Poczuła zapach, który tak dobrze znała. W jednej chwili oplótł jej zmysły, otulił myśli i sprawił, że rozkoszny dreszcz zachwytu przebiegł jej po plecach.

- Biała róża – powiedziała z taką pewnością, jakby ją sama przed chwilą zerwała.

Otworzyła oczy. Na jego dłoni leżała niewielka, śnieżnobiała różyczka, która końcami płatków dotykała jej nosa. Oczy dziewczyny zalśniły blaskiem, którego jeszcze przed chwilą nie było.

- Wstawię do wody - powiedział, podnosząc się z łóżka.

- Zaczekaj. Dzisiaj chcę dotknąć. Chcę poczuć.

- Ostrożnie. Jest  bardzo krucha. Taka kruchutka, jak Ty.

Zamknęła ponownie oczy, a on przyłożył jej kwiat do policzka i muskał najdelikatniej, jak potrafił. Aksamitny dotyk pokrył jej twarz. Spłynął lawiną przezroczystej woni, która ogarnęła wszystko, co było dokoła. Otworzyła oczy i spojrzała na niego.

- A teraz daj jej się napić, bo pewnie jest już spragniona.

Na biurku stał wazon, w którym znajdowało się sześć innych białych róż. Ta była siódma. Codziennie przynosił nową. Codziennie przynosił nową cząsteczkę życia w postaci, którą ona tak bardzo kochała. W postaci białej róży.

Z powrotem usiadł przy niej. Złapał za rękę, która wydała mu się bledsza, niż zwykle.

- Dziś znowu to zrobiłaś. - zaczął spokojnym, ciepłym tonem, którym mówił tylko do niej.

- Co?

- Przecież wiesz. Skąd wiedziałaś, żeby zadzwonić w tej chwili?

- Po prostu nagle zapragnęłam usłyszeć Twój głos.

- Już czwarty raz mnie uratowałaś.

- Mam nadzieję, że ostatni.

- Zawsze tak mówisz.

- Bo za każdym razem wierzę, że więcej próbować nie będziesz. Ale tym razem wiem to na pewno.

Zrobił trochę zdziwioną minę, ale nic nie powiedział. Spojrzał tylko w jej oczy. Były jedyne w swoim rodzaju. Ciemne. Bardzo ciemne. I bardzo głębokie. Przepełnione nieskończoną dobrocią, miłością, ciepłem, odrobiną erotyzmu i blaskiem, który przeszywał na wylot swoim odbiciem. Dokoła gęste i długie zarośla rzęs. Tak długie, że czasem miało się wrażenie, jakby mrugała w zwolnionym tempie. Potrafiła patrzeć na tysiąc sposobów. Co chwilę inaczej. I czasami patrzyła tak, jak potrafi patrzeć tylko osoba spragniona życia.

Ale dzisiaj w tych oczach można było zobaczyć coś jeszcze. Coś, co go przeraziło. Z tej nieskończonej głębi wydobywał się niemy krzyk - wołanie o pomoc. I nagle ogarnęło go przeczucie, że jest to ostatnie spotkanie. Że ostatni raz może zanurzyć się w czarnym morzu jej spojrzeń. Drżącym głosem zapytał:

- I jak?

- Dzisiaj nie boli.

- To dobrze. Nie musisz brać tego świństwa.

- Od dawna nie biorę. Już nie pomaga. Morfina nie ma już takiej mocy, jak kiedyś. A może to "on" staje się silniejszy. Może to głupie, ale dzisiaj brakuje mi tego bólu. Chciałabym, żeby bolało, aby móc odczuć ulgę, kiedy przestanie. Jednostajne samopoczucie i ciągła senność boli bardziej, niż sam ból.

Spuścił głowę. Nie potrafił wydobyć słowa. A ona dalej mówiła. Cicho i z lekkim uśmiechem na twarzy.

- Pamiętasz, jak zastanawiałam się, dlaczego tak długo to wszystko wytrzymuję?

- Dlatego, że jesteś silna i potrafisz walczyć.

- Nie. Dlatego, bo mam tu rolę do spełnienia. Właściwie miałam, bo myślę, że ona się dzisiaj skończyła. Dzisiaj zaczyna się Twoja rola.

- Moja? Nie rozumiem.

- Będziesz żył za mnie.

Wiedziała, że wypowiadając te słowa skrzywdziła go, zadała straszny ból, bo uświadomiła mu, że to już koniec. Że to jest chwila, której tak bardzo się bał. O której nie chciał rozmawiać. Miał nadzieję, że nigdy nie nadejdzie.

Był dla niej ważny. Najważniejszy. I  właśnie dlatego uznała, że musi to zrobić. Siedział nieruchomo, ściskając mocno jej rękę. Zbyt mocno.

- Ale... Jak mam żyć bez Ciebie?

- Tak, abyś był szczęśliwy. I tak, aby pamięć o mnie nie umarła.

- Ja nie chcę! Jesteśmy tacy sami, więc tak samo - razem możemy odejść.

- Ale jest między nami jedna różnica. Ty masz wybór, a ja nie.

Obróciła głowę w stronę okna. Na zewnątrz delikatnie świeciło słońce, a jednocześnie z chmur spływał drobny deszcz, jakby nie pasujący do całości. Jakby nie był zaplanowany.

- Popatrz! Anioły płaczą. Przyszły mnie pożegnać. Tylko dlaczego łzami? Przecież powinny się cieszyć, bo stanę się jednym z nich.

Z powrotem spojrzała na niego i zobaczyła coś, czego nigdy wcześniej nie widziała. Był zbyt męski, żeby przy niej płakać, ale teraz jedna maleńka łza spacerowała mu po policzku. Resztkami sił podniosła głowę i ustami zebrała kropelkę.

- Słona. To dobry znak.

- Dlaczego?

Nie odpowiedziała. Powoli usiadła na łóżku. Zbliżyła twarz do jego twarzy. Czubkiem nosa potarła jego nos i delikatny, słodki uśmiech rozpromienił jej twarz. A potem położyła mu głowę na kolanach. Ciemne długie włosy rozlały się chaotycznie i częściowo oplotły mu uda. Poczuł delikatny uścisk dłoni. I nagle jej blada, szczupła ręka ześlizgnęła się i bezwładnie zawisła na brzegu łóżka. A w jego głowie wciąż brzmiały słowa: "Ty masz wybór, ja nie".

 
 
« powrót|drukuj